poniedziałek, 29 lutego 2016

popioły rozsypujących się marzeń.

Wszystko od początku było nie do końca tak, jak sobie wyobrażał.

Po pierwsze, było cholernie mało ludzi. Spodziewał się tłumów, kolorowych włosów, różnych dziwnych akcji. Ale było spokojnie, nawet bardzo. Za bardzo. Wszystko przebiegło nadzwyczaj przyjemnie i miło. Nie było przepychanek, wrzasków, walki o miejsce, żadnej dziczy. Pełna kultura. No, może poza pewną panią, która wyrzuciła mu wodę z plecaka. Cóż, tak się zdarzyło, że do klubu przyszedł prosto z ćwiczeń na uczelni, musząc przejechać pół miasta. Ale ona też wiedziała, że fanom nie można ufać. A nóż widelec wokalista dostanie w łeb butelką? Spodziewał się jednak zdartego gardła, więc szkoda mu było tej wody, a z racji tego, że był studentem, strata bolała go jeszcze bardziej. Na dodatek w okolicy nie było żadnego sklepu, poza stacją benzynową.

Po drugie, jak już zostało wspomniane - ludzie. Nikt się nie stroił, było mrocznie, trochę kolorowo, ale żadnych kontrowersji nie zauważył. W większości byli to zwykli ludzie, w koszulach i trampkach, niektórzy, tak jak on, zabezpieczyli nogi glanami, byli również tacy, którzy wyglądali… dziwnie, ale stonowanie. Wszystko bez szału, którego się spodziewał. W trakcie koncertu też było spokojnie. Za spokojnie. Liczył na jakieś pogo, a tymczasem wszyscy wlepiali ślepia w scenę, ledwie drygając, choć zapowiadało się zupełnie, zupełnie inaczej. Naprawdę, zaiste zaskakujące zachowanie fanów. Kto by pomyślał, że przez te cztery lata fani aż tak się zmienią? Tak, dla niego był to spory szok.

Ale zacznijmy od początku.

Po wejściu na salę, był lekko zdziwiony, że stoi zaledwie w czwartym rzędzie. Co prawda ludzie stali bądź siedzieli też gdzieś pod ścianami, schodzili się całymi grupami, jednak wątpił, by zapełnili połowę sali. Wzruszył ramionami. Stało się i tyle. Miał nadzieję, że zespołowi nie będzie przykro. Support był fajny. Wszyscy kiwali głowami, on też, nic więcej. W pewnym momencie ich grania (nawet nie wiedzał kto to dokładnie był) złapał wzrok stojącego niedaleko niego chłopaka, do którego tuliła się niziutka dziewczyna. Po wyrazie jego twarzy znać było, że jemu też jest ciężko, zwłaszcza w tej sali przepełnionej estrogenem. Za zespołem chyba też zbytnio nie przepadał i zdecydowanie wolałby ten wieczór spędzić inaczej. Uśmiechnął się do niego ze współczuciem, jakby chciał powiedzieć “jeszcze tylko półtorej godziny, dasz radę”. W końcu solidarność jąder. Zespół supportujący zrobił to, co musiał – zagrał i zszedł ze sceny. Chciał rozgrzać publikę, chociaż ta tego nie chciała. Trudno.

Potem wszedł zespół - główna gwiazda. Pisk fanek. Poruszenie. Pisk zamienił się w powitalne okrzyki radości, brawa. Było normalnie. Pierwszy szok. Od razu zaczęli grać, a tłum fanek popchnął go tak, że nie wiedzieć czemu on, facet, dał się zepchnąć kobietom (dziewczynkom?) do przodu. W sumie nie narzekał, bo który facet miałby coś przeciwko napierającym z każdej strony cyckom? Gdy zespół zdążył się już rozgrzać, euforia opadła, a on sam już pewnie stał na nogach, pozwolił sobie się rozejrzeć. Na pewno żył, na pewno był na koncercie, czuł ciepło bijące od otaczających go dziewczyn. Wszystko było dobrze, poza tym, że barierki były zdecydowanie bliżej. Było też dość ciemno i nie mógł się jeszcze do tego przyzwyczaić. Odetchnął głęboko. Mógł już więc spojrzeć na scenę. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nie spuści z niej wzroku do samego końca.

Zaskakujące dla niego było to, że w tym jednym momencie i w takiej sytuacji myślał o tak wielkiej ilości rzeczy na raz: myślał o cyckach, które czuł gdzieś pod łopatkami, myślał o oświetleniu, o oprawie wizualnej, do tego śpiewał, a raczej darł się cały koncert, zastanawiając się jak nazywa się aktualna piosenka i czy na pewno jest z nowego albumu, ale ani razu się nie pomylił, myślał o tym, że rano ma ćwiczenia i w sumie nie wie co będą na nich omawiać, zdążył nawet pomyśleć o tym, że zjadłby mieszanego kebaba z ostrym sosem.

Ale jednocześnie i przede wszystkim myślał o nim.

Zawsze śmiał się z fanek, które wyobrażały sobie nie wiadomo co. Wiedział, że wyrasta się z myślenia o seksie ze swoim idolem, ale w tym momencie to wszystko z niego uciekło. Całe jego zdanie na ten temat gdzieś zniknęło, bo właśnie poczuł się jak rażona miłością dziewica. No, może nie miłością i nie dziewica, ale ten wzrok zwyczajnie zbił go z tropu. Myślał o kebabie, myślał o ćwiczeniach, myślał o cyckach, ale to te oczy wiodły prym w jego mózgu i na szczęście tylko tam. Patrzyły na niego ze sceny i przekazywały tak wiele sprzecznych informacji, że czuł się jakby koncert był i go nie było jednocześnie. Dokładnie tak: był i nie był. Słyszał muzykę, słyszał wokal, słyszał ludzi, ale jednocześnie stał obok tego wszystkiego, skupiając się jedynie na ciemnych, wręcz czarnych tęczówkach, przerażająco białej twardówce, której groza została podkreślona grubą, czarną kreską. Zdążył już wcześniej zauważyć, że każdy ze stojących na scenie miał diaboliczny makijaż, ale tylko u niego wyglądał on aż tak efektownie - skromny, ale straszny. Ledwie gruba, rozmyta kreska w okół oka. Bał się go. Po prostu bał się tego spojrzenia, które bawiło się publicznością z taką radością i powagą, nonszalancją i spokojem. Minęło dobre kilka piosenek, nim zauważył, że nie tylko on został obdarzony tym wzrokiem, zarazem seksownym i budzącym grozę, i nawet nie był o to zazdrosny, choć wodził za nim maślanymi oczami, chcąc jeszcze raz nim się rozkoszować, jeszcze chwilę jak narkotykiem. Każdego ogarniało cudowne uczucie, komu gitarzysta spojrzał w oczy, nie każdy jednak mogli dostąpić tego zaszczytu. Wybierał swoją ofiarę oddzielnie, jakby indywidualnie, na podstawie swoich własnych spostrzeżeń, poświęcając jej całą swoją uwagę na te kilka sekund, które zdawały się trwać wieczność. Byli tylko oni. Czas i przestrzeń znikały, nie miały żadnego znaczenia. A potem wracało się do brutalnej rzeczywisości, w której nie było tego uzależnienia, narkotyku, cudu.

Nie musiał się o to zbytnio prosić, bo stał idealnie przed nim. Z każdą prześpiewaną piosenką coraz bliżej. Choć był wysoki, to przez tłum nie widział dokładnie innych członków zespołu. Gdzieś tam, między tym wszystkimi ludźmi, dostrzegł ich twarze: od kamiennej, nie wyrażającej żadnych uczuć, przez taką, która dostosowywała się do piosenki, przez rozchwianego emocjonalnie wokalistę. Ale tylko on, jego gitarzysta, miał w sobie tyle uczucia, tyle radości i chęci do grania, do przekazania swojej energii publiczności. I ten wzrok - przenikliwy, przeszywający duszę na wylot. Nigdy nie czuł czegoś podobnego. Do teraz. Zabawne, jak jeden koncert, jedna osoba, starsza od niego o jakieś dwadzieścia lat, dosłownie zmieniła jego życie jednym pieprzonym spojrzeniem, mówiącym “wezmę cię tu i teraz”, które płynnie przechodziło w “no, chyba nie wyobrażasz sobie za dużo, dziecko?”. Tak, to było właśnie w ten sposób. Sprzeczne obietnice zaledwe w jednej sekundzie, w jedny przelotnym spojrzeniu. Zapłacił za koncert, który ostatecznie okazał się dodatkiem do show, jakie stworzył gitarzysta. Co tam muzyka, co tam gra świateł, co tam wizualizacje (swoją drogą naprawdę świetne), co tam ludzie, skoro był gwałcony, pożerany, przez niego wzrokiem!

Patrząc mu w oczy, co raz zerkał na jego tatuaż. Mimo ciemności był bardzo wyraźny, widoczny za każdym pociągnięciem strun. Skromny, prosty, a jednocześnie miał to coś. Przedstawiał wężową skórę, był niewielki, ale od razu przyciągał spojrzenie każdego. Zupełnie jak właściciel, który również ciągle zmieniał swoją aparycję, maskę. Raz stał przed nim ponętny i kuszący, by po kilku minutach śmiać się i cieszyć jak dziecko. Przeobrażał się się jak ten wąż, ale ani na trochę nie przestał być gwiazdą, królem przedstawienia, choć wcale się na to nie pisał i chyba nie wiedział, że tym szerokim, białym uśmiechem skradł wokaliście całe show. Przynajmniej w ocenie jednego zafascynowanego studenta, którego ciało reagowało na koncert, choć umysł skupiał się na jedynym istniejącym w tej chwili dla niego człowieku.

Występ był w sumie idealny. Przyszli, zagrali i poszli w pizdu. Zrobili to dobrze, bez zbędnych przerw. Pamiętał cały koncert bardzo dokładnie, mimo tego spojrzenia, które ciągle mąciło mu w głowie. Kiedy muzycy zeszli ze sceny, patrzył się na nią jeszcze długie chwile, ale nie wyszedł jako ostatni. Szedł razem z ludźmi, słuchając ich zachwytów, komentarzy i lamentów zawodzących fanek. Sam jednak nie odezwał się do nikogo, poza przemiłą panią, młodą i bardzo ładną, która przyniosła jego plecak i bluzę. Wyszedł z klubu w ciszy, na szczęście było już ciemno i nie musiał na nowo przyzwyczajać wzroku. Odetchnął głęboko wciągając chłodne powietrze niosące ze sobą zapowiedź ciepłego lata. Rozejrzał się po parkingu i postanowił odejść na bok, z dala od ludzi. Nie był jeszcze gotowy na to, żeby wrócić do domu, musiał ochłonąć po koncercie. A raczej po czerwonowłosym gitarzyście, który chyba wziął sobie za cel rozbudzenie jego wyobraźni. Ciekawe czy spodobałyby mu się te wszystkie grzeszne myśli? Przykucnął gdzieś z boku, mierzwiąc włosy i trwając tak dłuższą chwilę z palcami wplecionymi w kosmyki. Choć przez półtorej godziny patrzył się na jego twarz, jego całego, to dopiero teraz mógł na spokojnie się mu przyjrzeć oczami wyobraźni. Widział zmarszczki, które wcale, ale to wcale nie ujmowały jego przystojnej twarzy. Widział chude nogi, które pewnie stały na scenie, choć wyglądały, jakby miały w każdej chwili się złamać. Widział wystające obojczyki, które nigdy go nie pociągały, a teraz wydawały się być najseksowniejszą częścią ciała. I ten wzrok, wzrok, który należało zobaczyć, żeby zrozumieć. Zrozumieć, że tak naprawdę koncert był jedynie dodatkiem do tych cudownych oczu. A przynajmniej on tak myślał… Nie, on był tego pewien.

Sięgnął do plecaka po paczkę papierosów i zapalniczkę. Jego myśl podążyła innym torem - zaczęło go fascynować to, jak przeżywał koncert i obecność gitarzysty. Tak wiele myśli przewinęło się przez jego umysł przez ten czas: cycki, kebaby, ćwiczenia, śpiewanie… Zaśmiał się pod nosem, ponieważ było to naprawdę ciekawe, zabawne i dość niespotykane, intrygujące. Wyobrażał sobie stojącego przed nim seksownego, porywającego mężczyznę, sam mówił mu wzrokiem “bierz mnie tu i teraz”, a jednocześnie odczuwał głód i stres przed studiami. Pokręcił głową, wsuwając do ust papierosa. Coś go ciągle ściskało w klatce piersiowej i miał nadzieję, że chociaż w ten sposób się tego pozbędzie. Szybko jednak porzucił wszelką nadzieję, bo zapalniczka nie chciała odpalić. Pstrykał nią szybko, nerwowo, ale te kilka iskier nie wystarczyło, by wzniecić ogień. Zaklął głośno pod nosem, ciskając nią przed siebie. Patrzył dłuższą chwilę jak odbija się po szarym chodniku, a potem leży zmarnowana, grzesna. Gryzł i ślinił filtr z nerwów, aż w końcu zobaczył przed sobą chude nogi w nieco za dużych czarnych spodniach. Rozpoznał je od razu – to były te same nogi, które tak pewnie stały wcześniej na scenie. Uniósł wzrok, rozchylając usta, jednak wypadający papieros uzmysłowił mu jak idiotycznie musi teraz wyglądać. Zamknął je więc i wyciągnął rękę. Tak po prostu, bo mężczyzna podał mu zapalniczkę, zwykłą, żółtą, z metalowym końcem, i obdarzył go takim uśmiechem i wzrokiem, którego nigdy wcześniej nie widział. Chwycił pewnie przedmiot, patrząc zdecydowanie w jego oczy: zmęczone, ale radosne i roześmiane, otoczone rozmazaną kredką oraz zmarszczkami. Jego wzrok był tak intensywny, że aż sam poczuł wszystkie uczucia, jakie przepełniały gitarzystę podczas koncertu, jak i teraz. Odczuwał ból palców i mięśni, chęć długiego odpoczynku i relaksu po wyczerpującej, ale dającej spełnienie pracy. Przez chwlę stali się jednością. Przełknął ślinę, bo uświadomił sobie, że ta chwila, dosłownie parę sekund jakie zostały mu poświęcone, były tylko i wyłącznie dla niego. To co działo się na scenie było jedynie przedstawieniem dla każdego. Teraz miał swój prywatny, własny spektakl. Skromny, ale i najszczerszy, najprawdziwszy, który zostanie między aktorem, a widzem, przeznaczony tylko dla nich dwojga. Choć nie odezwali się do siebie ani słowem, zrozumiał jak wiele się o nim dowiedział. Tak wiele, że postanowił zostawić to dla siebie, gdzieś głęboko i z daleka od świata. Dlatego to właśnie jemu powierzył cichą tajemnicę, o której lepiej by było, żeby nikt się nie dowiedział. Nie, żeby była jakaś wyjątkowa, ale tajemnica to tajemnica.

Odszedł, ale powróciła rzeczywistość i żółta zapalniczka, bijące szybko serce i brak ochoty na papierosa. Wpatrywał się w żółtą obudowę, ciesząc się w duchu, że nie widział skąd gitarzysta przyszedł i dokąd odszedł. Chyba nawet nie chciał wiedzieć. Wyciągnął papierosa z ust, wpatrując się w niego bez żadnej wyraźniej myśli, następnie znów wsunął go między wargi i odpalił. W końcu po to dostał tę zapalniczkę, prawda? Uśmiechnął się do siebie, opierając głowę o ścianę budynku. Zaciągnął się mocno, wypuszczając ostrożnie dym z ust. Rozmasował opuchnięte, bolące opuszki palców, zaczerwienione i pulsujące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz